3. Pierwsze znaki wojny



Cecily Sweeney była nastoletnią, nieco buntowniczą czarownicą. Miała ojca — mugola opuszczonego przez żonę-czarownicę — którego bezgranicznie kochała i odziedziczyła po nim większość cech charakteru. Była lekkoduchem, fajtłapą i przez rodzica miała słabość do rockowych zespołów. Właśnie jechali na koncert jednego z nich. Jej dwaj młodsi bracia, bliźniacy Maxxie i Tony, zostali w domu pod opieką zdziwaczałego, lecz zaufanego sąsiada. Pan Sweeney włączył radio i tak długo przestrajał stacje, aż natrafił na zespół Deep Purple grzejący równo Smoke On The Water. Zgodnie kołysali się w rytm muzyki, jednocześnie przekraczając granicę między Doliną Godryka a Selkirk. Nagle pan Sweeney krzyknął coś w panice, ostro hamując. Na szosie leżały dwie osoby. Cecily czym prędzej odpięła pasy bezpieczeństwa i wybiegła z pojazdu, by sprawdzić, czy ludziom nic się nie stało. Sylwetki były dziwnie znajome, podobnie jak dwie czarne rozczochrane czupryny.
— Słodki Merlinie, Black i Potter! — jęknęła, gdy zdała sobie sprawę z tego, kto przed nią leży.
— Nie wiesz, Sweeney, że po nazwisku to po pysku? — wymamrotał Black z ledwo przypominającym uśmiech grymasem na twarzy. Oczy miał zmrużone od świateł reflektorów, ubrania brudne od leżenia na drodze.
— Cess, znasz ich?
— Tak, tato, i sądzę, że ty też — odrzekła z uniesioną brwią. — To Black i Potter. Ledwo żyją przez swoją głupotę. — Popatrzyła z niesmakiem na kolegów ze szkoły, którzy byli ledwo przytomni. Żaden nie miał tyle siły, by coś powiedzieć, a tym bardziej wstać. — Sądzę, że musimy ich odwieźć do domu.
— W porządku. Chodź, załadujemy ich do samochodu.
Cecily złapała Syriusza za nogi, a jej tata za ręce i posadzili go na tylnym siedzeniu. Po chwili to samo zrobili z Jamesem.
— Ani się ważcie obrzygać mi tapicerkę! — ostrzegł Kirk, po czym pogroził urwisom palcem. Odwrócił się i zapalił samochód, uprzednio pytając córkę o drogę. Cecily, będąca na każdej imprezie robionej przez Huncwotów, doskonale znała drogę do domu Jamesa. Kiedy dojechali, Cecily podeszła do drewnianych drzwi domu Potterów i zastukała kołatką. Po około minucie otworzył jej zaspany pan Potter. Zdziwił się, widząc ją u siebie o tak nieludzkiej porze, ale z trudem uśmiechnął się i uprzejmie powiedział:
— Witaj, Cecily, co cię sprowadza?
— Przywieźliśmy Jamesa i Syriusza — odparła bez ogródek.
Pan Potter natychmiast się wybudził.
— Słucham? A gdzie byli? Coś się stało?
— Trafiliśmy na nich na ulicy, jadąc samochodem — odparł pan Sweeney. — Na szczęście nie jestem fanem szybkiej jazdy. Są cali i... chyba zdrowi.
Ojciec Huncwotów podszedł szybko do samochodu i ujrzawszy ich, zastygł w osłupieniu.
— Ooo, czeeeś, tato… — powiedział ospale James. On i Black swoim powolnym zachowaniem przypominali zombie.
— Chyba żartujecie! Mogliście umrzeć! Do licha, Syriuszu, chciałeś, żeby to był twój pierwszy i ostatni dzień mieszkania w naszym domu?! Naprawdę się na tobie zawiodłem. James, o tobie nie wspomnę.
— Tato…
— Dziękuję, panie Sweeney, za przywiezienie ich tutaj i przepraszam. Przepraszam naprawdę mocno.
— Nie ma sprawy. — Kirk machnął ręką. — My już jedziemy, bardzo się śpieszymy. Na razie!
— Dobranoc, panie Potter!
Odjeżdżając spod domu Jamesa, Cecily i Kirk śmiali z widoku Charlesa, na którego lewym ramieniu wsparł się Syriusz, a na prawym uwiesił się James; wyglądał jak siedem nieszczęść, ale Cess nieco współczuła Huncwotom — mimo wszystko pan Potter potrafił być w odpowiednich chwilach groźny i stanowczy, nawet jeśli na co dzień sprawiał wrażenie całkowicie potulnego, ciepłego ojca.




Pomimo obaw Kirka Sweeneya, dotarli na miejsce o czasie, niecały dzień po incydencie z Huncwotami. Pod sceną tłoczyła się cała masa ludzi — wrzeszczących, śmiejących się, pijanych i zawodzących razem z wykonawcą. Cecily wraz z ojcem włączyła się w tłum, pokrzykując tekst piosenki, której nawet wcześniej nie znała. Koncert, dla Cess dopiero drugi w życiu, był niesamowitym przeżyciem. Kirk obiecał jej, że zabierze ją na ich ulubiony zespół w te wakacje, ale wskutek skręcenia kostki nie mógł jej zawieźć i musiała obejść się smakiem. W ramach rekompensaty wziął ją na najbliższy rockowy występ nieznanego im zespołu, ale to nie było ważne. Rozpierała ją energia, czuła się zjednoczona ze wszystkimi zebranymi ludźmi i nic nie wydawało się jej niemożliwe do zrobienia. Skakała w rytm muzyki w ciężkich butach odziedziczonych po kuzynce i cieszyła się spełnionym marzeniem, chwilą wyczekiwaną przez całe wakacje. Obróciła się, by posłać uśmiech swojemu tacie, ale nie zobaczyła go tam, gdzie był przed chwilą. Dostała za to łokciem w nos, ale prawie tego nie zauważyła. Przeraziła się nie na żarty, bo w tym tłumie nie sposób było kogokolwiek znaleźć. Zaczęła się przedzierać przez ludzi, co nie było łatwe z powodu jej skromnego metr sześćdziesiąt dwa wzrostu. Próbowała się stamtąd wydostać. Gdy udało się jej odejść trochę na bok, tam, gdzie nie było nikogo, przycupnęła na trawie, bo zakręciło jej się w głowie. Po chwili poczuła, że ktoś osuwa się na miejsce obok niej. Spojrzała na przybysza i pokręciła głową z niedowierzaniem. Koło niej leżał boski Syriusz Black w całkiem zwyczajnej skórzanej kurtce i dżinsach.
— Nie wyglądasz na zdziwioną — stwierdził, podparłszy się na łokciach.
— Uwierz, po pięciu latach przeżytych w Hogwarcie, i to w dodatku z wami, mało co mnie dziwi.
— Ale widocznie ktoś cię jednak zaskoczył — odparł, palcem wskazując na jej twarz. — Krwawisz.
Cecily pomacała się ręką po twarzy i nagle poczuła ostry ból nosa. Odsunęła dłoń  i zaskoczyła się, widząc świeżą krew. Ciecz zaczęła już spływać z nosa i poszkodowana poczuła metaliczny smak w ustach. Wypluła ślinę.
— Fuj!
— Nie martw się, ja musiałem się przyczołgać tutaj, bo nie mam odpowiedniego obuwia i moje stopy są zmiażdżone — poskarżył się, rzucając zazdrosne spojrzenie na obuwie Cecily. — James poszedł po coś do picia.
— Jak zwykle niezastąpiony — odparła cierpko, pochylając głowę do przodu. Do nosa przyłożyła sobie rękaw swojej bluzki, by zatamować krwawienie.
— No co? Nie pomagam ci wystarczająco? Raczę cię swoją obecnością, a ty możesz mnie do woli pożerać wzrokiem. Każda laska byłaby wniebowzięta. A poza tym, dlaczego nie pochylisz się do tyłu? Tak krew ci spływa, a tak…
Chwycił jej głowę i przekrzywił ją w tył. Cess momentalnie wróciła do poprzedniej pozycji, jednocześnie ofukując Syriusza.
— Widzę, że niewiele wiesz o pierwszej pomocy.
— No co? Chciałem pomóc! Intencje miałem dobre. I przestań się bawić w bazyliszka.
Cess jedynie przewróciła oczami, a Syriusz kontynuował swoją wypowiedź.
— Zawsze byłaś wredna. Czasem zastanawiam się, czy nie wstąpiła w ciebie moja matka — wygłosił z powagą, po czym jęknął: — Czy James kiedyś przyjdzie?
Jak na zawołanie, zza drzew wyłonił się okularnik niosący puszki z napojami. Jedną rzucił Syriuszowi, drugą Cecily, a resztę położył na ziemi.
— Strzałka, Cess… Godryku, co ci się stało?! — spytał James, gdy zobaczył jej zakrwawioną twarz, do połowy zakrytą rękawem jeszcze niedawno niebieskiej bluzki. Black, w ramach pomocy, postanowił sam odpowiedzieć na to pytanie.
— A, dostało jej się w nos w tamtym tłumie. Nie pomagaj jej. Ona nie chce pomocy.
James puścił to pomimo uszu.
— Jak się czujesz? I tak w ogóle to podziękuj ojcu za nie przejechanie nas…
— Chyba powinnam się zastanowić, czy nie robić mu z tego powodu wyrzutów — burknęła. — Oprócz tego paskudnego bólu to w porządku. No właśnie, tata! Zgubiłam go!
Wstała, ożywiając się i szukając go wzrokiem wśród pulsującej masy ciał.
— Luz, Sweeney, spotkałem go w kolejce po picie. Jest na szarym końcu. Ale chyba już wiem, po kim odziedziczyłaś to twoje nieokrzesanie. — James uśmiechnął się pobłażliwie. — Musisz usiąść i pochylić głowę do przodu.
Na te słowa Cess opadła z powrotem na ziemię. Koncert się trwał w najlepsze, a ona była wykończona. Okropnie bolał ją nie tylko nos, ale i głowa. Ucieszyła się, że przynajmniej nie musi szukać taty, który wracając będzie musiał przejść obok nich.
— Merlinie, powiedzcie mi, jak to się stało, że was puścili po tamtym?
Potter wzruszył ramionami.
— Tata o niczym nie powiedział mamie, więc nam się upiekło. Zawsze tak jest, gdy nas na czymś przyłapie, ale tym razem naprawdę się bałem.
Syriusz ryknął śmiechem. Cecily popatrzyła na niego z niezrozumieniem.
— Tak, błagał go o litość i obiecywał, że będzie grzeczny — wyjaśnił Black. James zgrywał obrażonego, ale Cess dołączyła się do śmiejącego się Blacka. — Rozumiesz, Cess? „James” i „grzeczny”! Przecież te słowa nie występują razem! Oj, Rogaczu, bez fochów. — Syriusz mocno szturchnął w brzuch Jamesa, który już odpuścił i śmiał się razem z nimi.
— Łapa mówił ci, jakiego czynu dokonał? — spytał, gdy przestali się już histerycznie śmiać.
— O kurczę, zapomniałem! — Syriusz nie dał jej dojść do słowa, cały podekscytowany. — Uciekłem z domu!
Cecily zrobiła wielkie oczy.
— Żartujesz! — Dała mu sójkę w bok. — To ekstra!
— Wiem! Ale mieli miny… — rozmarzył się Syriusz. — Ej, to bolało!
— Bo miało. — Wyszczerzyła się Cess. — Jesteś wolny!
— Tak. — Syriusz położył się, zakładając ręce za głowę. — Jestem wolny.




Kirk znalazł ich dopiero pod koniec koncertu. Żadne nie miało ochoty pchać się w tłum domagający się spotkania z członkami zespołu, więc dostał się do nich, wręczając wszystkim po butelce chłodnej wody, a córce dodatkowo czekoladowego batonika. Nie obyło się bez wyjaśnień z powodu krwotoku nosa.
— Czekałeś po to dla mnie? — Cess przytuliła się do ojca, który pogłaskał ją po głowie, gdy konsumowała słodycz.
Reszta czasu upłynęła im na rozmowach pod gołym niebem, a gdy zaczęli dosłownie dygotać z zimna, a ludzie się rozchodzić, pan Sweeney zaproponował gościnę u siebie.
— To niedaleko, nie ma sensu, żebyście teraz wracali do domów!
— Niedaleko? Jechaliście przecież zza Doliny Godryka!
— Jechaliśmy z domu wujka — odparła Cecily. — Tato, jesteś pewien? Oni są okropni.
— Przeżyjemy, Cecy.
— W to nie wątpię, tylko martwię się o to, w jakim stanie z tego wyjdziemy — wyraziła swoje obiekcje, po czym została jednogłośnie zignorowana i poszli do samochodu. Oświadczyła, że chce mieć miejsce na tyle, aby rozprostować nogi, więc Huncwoci pokłócili się o to, kto zajmie miejsce pasażera. Wygrał Syriusz, a Potter zrezygnowany usiadł na tylnym siedzeniu. Cess położyła sobie na jego kolanach stopy. Czuła, że traci kontakt z rzeczywistością, ale słyszała, jak Huncwoci z ożywieniem wyjaśniają jej ojcu, czym jest quidditch. Kirk oczywiście wiedział o tym od córki, ale z przyjemnością słuchał o świecie czarodziejów. Niemal zasnęła, ale nagle rozbudziły ją wstrząsy powstałe od jechania po wyboistej drodze, które wybitnie ją irytowały.
— Tato, możesz jechać trochę wolniej? — jęknęła, nie otworzywszy oczu. Nie dostała odpowiedzi. — Tato!
Obudziła się całkowicie. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Jechali z zawrotną szybkością, a gdzieś niedaleko słychać było przejmujące, rozpaczliwe krzyki i jakieś trzaski. Za oknem dostrzegła okropny widok — mnóstwo ludzi, którzy próbowali uciekać, ale uniemożliwiały im to błyskające we wszystkie strony różnokolorowe światła, posyłane przez odzianych w czerń ludzi w maskach na twarzach. Krew zastygła jej w żyłach. Śmierciożercy, pomyślała przerażona. Przycisnęła głowę do szyby, choć wcale nie chciała tego oglądać. W oddali błysnęło zielone światło, a po chwili dostrzegła znany dotąd jedynie z gazet czy opowieści znak unoszący się nad tamtymi ludźmi — olbrzymią, emanującą trupiozielonym światłem czaszkę, która pożerała węża. Mroczny Znak prędko oddalił się z pola widzenia, ale wszyscy wciąż mieli go żywo przed oczami oraz słyszeli zgiełk ofiar śmierciożerców. Już nikt się nie odzywał. Cecily nie mogła zasnąć, Kirk wyłączył radio, nawet Huncwoci nie mieli odwagi niczego powiedzieć. W samochodzie zapadła cisza.


----------------------------------------------
Taki tam mój mały prezencik z okazji Mikołajek.
Chciałam się wyrobić i ledwo co zdążyłam.
Ogólnie cieszę się za tak ogromny odzew jak na jedynie dwa rozdziały:(
Aha, i nowy szablon. Już trzeci. To tak wyszło, że zmieniam szablon co post, hihi.
Ostrzegam, że jeszcze nie jest w pełni dopasowany, więc wszystko skoryguję w tym tygodniu o ile mi testy pozwolą. Wszystkie powtórzenia i ewentualne błędy poprawię dziś wieczorem!
Dziękuję za wszystko.

PS Ktoś chce, żebym go informowała? Bo dla mnie no problem :) Pisać w komentarzu, jakby co.